Ameryka Północna
Wspomnienia z drugiej podróży do USA - 2004
Z lotniska odebrał mnie przedstawiciel firmy, która pomogła zorganizować mi przyjazd. Camp America bo o niej mowa, jest także wakacyjnym programem dla studentów, który daje możliwość wyjazdu do USA i zwiedzenia go małym kosztem. Do tego można szlifować język, poznać ciekawych ludzi i dobrze się bawić.
Z Nowego Jorku wraz z kilkoma poznanymi osobami pojechaliśmy autobusem do Bostonu. W Bostonie ponownie zwiedziłem centrum miasta oraz historyczny port, w którym wydarzył się protest polityczny, znany jako Boston Tea Party. Konsekwencje tego protestu doprowadziły do rewolucji amerykańskiej i utworzenia Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Z Bostonu pojechaliśmy do Portland, gdzie czekał już na nas właściciel Camp Wildwood. Zamieszkaliśmy w małym domku który nazwaliśmy "Ambasadą". Przez następne dwa miesiące, oprócz wykonywania swoich obowiązków, korzystaliśmy z całej infrastruktury campu a było tego sporo. Pole golfowe, boisko do footballu amerykańskiego, boisko do baseballu, do hokeja na rolkach, klika boisk do kosza, piłki nożnej, do tenisa, mała ścianka wspinaczkowa, małpi gaj, kilka kajaków, canoe, motorówki i wiele innych atrakcji, których naprawdę ciężko wymienić.
W wolnym czasie (wspaniała ósemka) jeździliśmy po różnych miejscach w Maine min. Portland czy Cape Elizabeth. Uczestniczyliśmy w rejsie repliką starego statku, który zamiast śruby miał obrotowe koło (Lake Sebago). Często jeździliśmy nad różne wodospady, gdzie oprócz pływania ćwiczyliśmy sztukę latania, skacząc z wysokich skał do wody w kanionie. Do niezapomnianych należał także wyjazd na górę Mt. Washington (1,917 m n.p.m.). Poprzednio góra nazywała się "Domem Wielkiego Ducha" i jest najwyższym szczytem Nowej Anglii. Znana jest jednak ze swej pogody, tu właśnie w roku 1934 zmierzono najsilniejszy wiatr jaki kiedykolwiek wiał na ziemi (372 km/h). Wiele razy chodziliśmy na piesze wycieczki w okoliczne góry i jeziora. Jednak większość naszego wolnego czasu przeznaczaliśmy na imprezy, które organizowaliśmy z dziewczynami, z zaprzyjaźnionego Camp Mataponi. W tym czasie poznałem Monikę. Później razem objechaliśmy pół świata i powiedzieliśmy sobie sakramentalne "Tak" ...
Po zakończeniu campu wraz z kolegą "żabą" i "ślepym" zostaliśmy w Maine. Nadal często jeździliśmy nad wodospady (nasz ulubiony to Emerald Pool) i w góry (np. Baldface Mountain w White Mountain National Forest). Do wrażeń które zawsze będę wspominał zaliczę również kilkukrotny lot samolotem nad okolicą w czasie kolorowej, amerykańskiej jesieni. Mieliśmy też przyjemność uczestniczyć w nietypowym wydarzeniu jakim był Fryburg Fair. Są to miejscowe dożynki i jak wszystko w Ameryce są naprawdę olbrzymią imprezą i trwającą tydzień. W tym czasie, na obszarze o powierzchni kilkunastu hektarów, organizowane były pokazy i wybory najlepszych zwierząt, roślin i produktów spożywczych. Były też wyścigi konne, pokazy, typowych dla stanów, samochodów na olbrzymich kołach. Wesołe miasteczko, koncerty muzyki country i wiele, wiele innych.
Na koniec naszego pobytu w Stanach zaplanowaliśmy zwiedzanie Nowego Jorku, w którym czułem się niemal jak w domu. Tak jak w poprzednim roku nocowaliśmy przy Times Square. Zwiedziliśmy min. China Town, Brooklyn (wraz z mostem), zobaczyliśmy statuę wolności, finansowe centrum z giełdą papierów wartościowych przy Wall Street i oczywiście wjechaliśmy na Empire State Building. Tam podziwialiśmy wspaniały widok na miasto w czasie zachodu słońca, a późnym wieczorem również całkowite zaćmienie księżyca.
Moja druga podróż za wielką wodę zakończyła się spotkaniem jeszcze wspaniałej ósemki na lotnisku JFK.